Historia
Jubileusz 50-lecia szkoły to wyjątkowa okazja do wspólnego przeżycia na nowo wydarzeń z minionego półwiecza, wspomnienia chwil, które utrwaliła pamięć, przypomnienia sobie o ludziach, z którymi dzieliliśmy wspólne doświadczenie. Swoimi wspomnieniami podzielili się z nami byli pracownicy i absolwenci szkoły. To wzruszająca i nierzadko poruszająca lektura, czasem ze szczyptą humoru i rozrzewnienia. Zapraszamy do wyruszenia w sentymentalną podróż w przeszłość…
Anna Tyrna – nauczyciel nauczania początkowego
Pracę w Szkole Podstawowej nr 3 rozpoczęłam w roku szkolnym 1971/72 jako nauczyciel nauczania początkowego. Miałam już za sobą dziesięcioletni staż pracy w Szkole Podstawowej nr 2 w Orzeszu. W „Trójce” pracowałam trzydzieści lat.
Najbardziej utkwiły mi w pamięci lata 1975-1983, gdy szkoła wdrażała eksperymentalny program 10-letniej szkoły podstawowej. Do eksperymentu zostało wybranych tylko dziewiętnaście szkół w Polsce. Był to okres wytężonej, ciekawej, ale też stresującej pracy. Ówczesny Minister Oświaty i Wychowania J. Kuberski zakładał, że 10-letnia szkoła podstawowa podniesie ogólny poziom wykształcenia społeczeństwa i upowszechni średnie wykształcenie. W pierwszej kolejności do wprowadzenia eksperymentu zostali przygotowani nauczyciele nauczania początkowego. W czasie wakacji odbył się dwutygodniowy kurs, w czasie którego zapoznano nauczycieli z programem, nowymi metodami i formami pracy na lekcjach. Odbyło się też wiele spotkań z autorami nowych podręczników, metodykami i pedagogami. W trakcie eksperymentu szkoła była sukcesywnie zaopatrywana w nowe podręczniki i pomoce naukowe. Na szczególną uwagę zasługiwały środki dydaktyczne do nauczania matematyki w formie kolorowych klocków, których zastosowanie na lekcjach umożliwiało już w najmłodszych klasach przejście od konkretu do abstrakcji. Pomoce te pomagały wprowadzać naukę o zbiorach oraz liczyć w układzie dwójkowym. Dzięki temu nauczyciel rozwijał zainteresowania uczniów oraz rozbudzał ich aktywność intelektualną. Nauczyciele wdrażający program często byli wizytowani zarówno przez władze szkolne, jak i grupy nauczycieli oraz metodyków z całego kraju. Warto wspomnieć, że wśród nauczycieli panowała atmosfera serdeczności, przyjaźni i wzajemnej pomocy.
Eksperyment kontynuowano również w klasach starszych. Powstały klasopracownie wyposażone w różnorodne pomoce szczególnie atrakcyjne dla uczniów w tamtych czasach. Szczególnie wyróżniała się pracownia z muzyki i techniki.
Co ciekawe, decyzją Ministra Oświaty uczniowie klasy ósmej w nagrodę za udział w eksperymencie byli zwolnieni z obowiązującego wówczas egzaminu wstępnego do szkoły średniej.
Anna Tyrna
Anna Myrda- nauczyciel nauczania początkowego
Do Szkoły Podstawowej nr 3 w Łaziskach Górnych zgłosiłam się w maju 1967 r. na miesięczną praktykę pedagogiczną. Byłam wtedy uczennicą czwartej klasy Liceum Pedagogicznego w Pszczynie. Moją opiekunką była pani Genowefa Starczewska – osoba serdeczna i ciepła. Pełna obaw, ale pod kierunkiem doświadczonych i służących radą nauczycieli, przeprowadziłam wiele lekcji z różnych przedmiotów.
Do dziś pamiętam lekcje muzyki u pana Leona Kopca. Uczniowie dziwili się i uśmiechali, kiedy zaczęłam grać na skrzypcach.
Po ukończeniu Liceum Pedagogicznego znów wróciłam do tej szkoły-od 16 sierpnia 1968 r. zaczęłam pracę jako nauczycielka nauczania początkowego. Dyrektorem szkoły był pan Norbert Stycz. Wspominam go jako człowieka pracowitego, wymagającego od siebie, uczniów i pracowników ogromnej dyscypliny. Jednak zawsze stawał w obronie „swoich” nauczycieli, wysoko cenił zaangażowanie i poziom pracy całego grona pedagogicznego. Jako młoda nauczycielka spotkałam się z serdeczną i troskliwą pomocą ze strony dyrektora oraz starszych koleżanek.
Pamiętam też, że do każdej lekcji wymagano przygotowania konspektu. Należało go przedłożyć do wglądu dyrekcji. Etat wynosił 26 godzin, a pracowało się nawet 40. W klasie było zazwyczaj ponad 30 uczniów.
Zdarzyło się, że byłam wychowawczynią jednocześnie dwóch klas. Uczniowie tych klas działali w harcerstwie, byli zuchami. Zdobywali wiele sprawności, uczyli się harcerskich piosenek i zabaw. Pracy było wiele, natomiast pomoce naukowe trzeba było robić samodzielnie.
W tamtych czasach szkołę często odwiedzali wizytatorzy, którzy hospitowali i oceniali pracę nauczycieli. Wszyscy byli bardzo przestraszeni, ale w razie niepowodzenia zawsze można było liczyć na dyrektora.
W czasie mojej pracy wysoko ceniłam sobie kontakt z rodzicami. Zawsze mogłam liczyć na ich pomoc i współpracę. Co ważne, nigdy się nie zawiodłam.
Miło wspominam spotkania o okazji Dnia Matki i Ojca. Przygotowywaliśmy niespodzianki i ciekawy program artystyczny.
Przez wiele lat prowadziłam ludowy zespół taneczny, a później „Kropeczki” tańczące do współczesnych melodii. Występy tych zespołów uświetniały szkolne i miejskie akademie.
Odkryłam również talent muzyczny uczennicy Anny Kamyk, która w latach 1985/86 zdobyła pierwsze miejsce w konkursie piosenki dziecięcej. Dziś Ania jest piosenkarką, a wspomnienia pozostają.
Z perspektywy czasu doceniam to, że nauczyciele nauczania początkowego stanowili bardzo aktywny i zgrany zespół. Szczególnie wspominam szczególny okres pracy w dawnym OHP. Dyrektorem była pani Teresa Pacha.
Zawsze miałyśmy czas, aby po lekcjach porozmawiać o radościach, kłopotach, zasięgnąć porady, podzielić się spostrzeżeniami na temat uczniów.
Do dziś poczucie więzi i przyjaźni pozostało. Nie straciłam jej nawet wtedy, gdy przez wiele lat przebywałam w USA. A to jest coś bezcennego.
Jako emerytki nadal się spotykamy, wspominając dawne czasy. Szkoda tylko, że teraz nie zaprasza się nas na uroczystości szkolne czy spotkania towarzyskie.
Anna Myrda
Małgorzata Gawlik – nauczyciel nauczania początkowego oraz techniki
Moje wspomnienia z tamtych lat są związane przede wszystkim z obozami wędrownymi, które pod koniec lat sześćdziesiątych organizowałyśmy z panią Lidią Żerańską. Pani Lidzia była kierownikiem, a pan Joachim Rupik, nauczyciel wychowania fizycznego i zapalony turysta namówił nas do tych wyjazdów. Pomógł nam nawet zaplanować trasę.
W jednym roku wyjechaliśmy do Wisły, a później już pieszo przeszliśmy z Wisły przez Kubalonkę na Stecówkę, dalej na Baranią Górę przez Skrzyczne do Szczyrku i Bielska.
W następnym roku wędrowaliśmy z Bielska na Szyndzielnię przez Klimczok do Szczyrku na Baranią Górę aż do Wisły. Obóz trwał dwa tygodnie. Wędrowało z nami dwadzieścia dziewcząt z klas ósmych. Schodząc z góry, dziewczyny niosły swoje plecaki i zakupiony prowiant. Obiady były załatwione wcześniej. Nocowałyśmy w schroniskach. Wędrując, podziwiałyśmy wspaniałe widoki. Spotykałyśmy też inne grupy, z którymi wieczorami spędzałyśmy czas przy ognisku. Wszystkie obozy były bardzo udane i do dziś pozostały w naszej pamięci.
W latach siedemdziesiątych w naszej szkole organizowano modelarnię. Wyposażenie otrzymałyśmy z Zakładów Tworzyw Sztucznych ERG. Szafę i stojak przekazał nam pan Gwóźdź. Szafa zawierała mnóstwo małych pilników. Były tam pilniki trójkątne, okrągłe oraz imadełka. Stojak służył do suszenia klejonych modeli. W tym czasie byłam nauczycielem zajęć praktyczno – technicznych. Wysłano mnie na kurs modelarstwa lotniczego przy kopalni Staszic. Zostałam instruktorem modelarstwa lotniczego. W zajęciach uczestniczyli chłopcy z klas siódmych i ósmych. Modele samolotów „Dzięcioł”, „Jaskółka” i inne uczniowie sklejali przez kilka tygodni. Były to samoloty wolnolatające i napędzane gumą. Chłopcy nawet brali udział w zawodach. Wyjeżdżaliśmy do Katowic na lotnisko „Muchowiec”. Miło wspominam zajęcia w modelarni i radość młodych modelarzy, których samoloty wznosiły się w powietrze.
Małgorzata Gawlik
Zofia Płocha – nauczyciel biologii w latach 1965-1994
Z rozrzewnieniem wspominam piękny, słoneczny październikowy dzień w 1965 r., w którym odbyło się uroczyste otwarcie Szkoły Podstawowej nr 3 im. Stefana Żeromskiego. Przed budynkiem szkoły zgromadziła się prawie cała społeczność Łazisk. Przede wszystkim byli to uczniowie z rodzicami, grono pedagogiczne, władze miasta, władze oświatowe oraz zaproszeni goście.
Po uroczystym przecięciu wstęgi przez przewodniczącego Rady Miasta Jana Rygułę odbyły się występy artystyczne przygotowane przez naszych uczniów i nauczycieli. Uroczystość uświetnił występ chóru „Echo”. Pierwszy kierownik Szkoły Podstawowej nr 3 pan Norbert Stycz zaprosił wszystkich zebranych do zwiedzenia budynku szkolnego. Czyste korytarze, sale lekcyjne, sanitariaty, świetlica szkolna z zapleczem gospodarczym zapraszały i zachęcały do nowej „Tysiąclatki”. Pamiętam, że czuliśmy nawet jeszcze zapach świeżej farby. Goście zwiedzali szkołę z dużym zainteresowaniem. W mojej sali biologicznej „72” znajdowały się piękne akwarium, hodowle roślin i zwierząt, a oszklone szafy wypełnione były mnóstwem preparatów, więc przyciągały uwagę zwiedzających.
Pracując w nauczaniu początkowym klasach I-IV oraz ucząc biologii w klasach starszych oprócz przekazywania wiedzy, kształtowałam u uczniów właściwą postawę proekologiczną, uczyłam szacunku do otaczającej nas przyrody.
Mijały lata, siedmiolatkowie rozpoczynali naukę, piętnastolatkowie nas opuszczali, zmieniali się dyrektorzy. Wszyscy pracowaliśmy rzetelnie, dbając o wysoki poziom nauczania, bezpieczeństwo uczniów, ale też zapewnialiśmy im rozrywkę i wypoczynek.
Wśród naszych wychowanków mamy wspaniałych nowych wychowawców i nauczycieli, lekarzy, prawników, dobrych fachowców z różnych dziedzin.
Szkoła Podstawowa nr 3 im. Stefana Żeromskiego to prężna, ambitna, osiągająca wysokie wyniki nauczania placówka oświatowa.
Szczególnie chciałam wspomnieć i pozdrowić wychowanków z rocznika 1963, których wychowawczynią byłam przez osiem lat oraz uczniów z rocznika 1967, z którymi pracowałam przez sześć lat. Serdecznie pozdrawiam też koleżanki i kolegów emerytów oraz obecnych nauczycieli i wychowawców w Gimnazjum nr 1 w Łaziskach Górnych. Życzę zdrowia, spełnienia marzeń oraz poczucia więzi zawodowej.
Zofia Płocha
Teresa Danielczyk – nauczyciel nauczania początkowego
Przygodę z wymarzonym zawodem nauczycielskim rozpoczęłam w roku 1961 po ukończeniu Liceum Pedagogicznego. Pierwszą pracę podjęłam w małej wiejskiej szkółce w Mokrem. Sielanka, spokój, w klasie 19 uczniów, wiele zajęć na wolnym powietrzu na lekcjach wychowania fizycznego (nie było sali gimnastycznej) i SKS-ach, na których dominującą grą była piłka ręczna.
Po pięciu latach pracy w roku 1966 przeniosłam się do Łazisk i trafiłam do SP3. Nowa tysiąclatka, uczniów prawie 600, nauka na trzy zmiany – trzeba się było całkowicie przestawić.
Do dotychczasowych prowadzonych przeze mnie przedmiotów dodano muzykę i plastykę. Lubiłam je głównie dlatego, że miałam zdolnych uczniów.
W tych latach „potraktowano” nas kilkoma zmianami programów nauczania, aż wreszcie wybrano naszą „Trójkę” jako jedną szkołę w Polsce testującą przyszły program dziesięciolatki. W trakcie tych kilku lat eksperymentu podniosłam kwalifikacje, kończąc zaocznie wyższe studia pedagogiczne w Częstochowie, zaś w pracy przeprowadziłam tak jak inne koleżanki kilka lekcji pokazowych dla metodyków i nauczycieli z prawie całego Śląska. W pamięci szczególnie utkwiły mi dwie lekcje – plastyka w klasie drugiej, której tematem była ilustracja wykonana w dowolnej technice inspirowana suitą symfoniczną Griegi „W grocie Króla Gór” oraz muzyka w tej samej klasie. Zajęcia osobiście zaszczyciła autorka programu muzyki dla klas I-III pani Lipska.
Mimo wielu obowiązków zawodowych i rodzinnych w pracy między gronem panowała wspaniała atmosfera. Kolejni dyrektorzy byli życzliwi i sprawiedliwi. Praca w szkole to nie tylko były lekcje. Organizowano wiele wycieczek w ciekawe miejsca, a zimą wyjazdy na sanki i narty w Wiśle.
Zakończyłam edukowanie młodych łaziszczan w 1991 roku. Po trzydziestu latach pracy przeszłam na zasłużoną emeryturę.
Teresa Danielczyk
Monika Gracka – absolwentka szkoły, obecnie pedagog szkolny
Ilekroć wspominam mój pierwszy dzień w szkole, widzę niebieski fartuszek z białym kołnierzykiem, niebiesko – białą tarczę przyszytą do rękawa z napisem Szkoła Podstawowa nr 3 im. Stefana Żeromskiego w Łaziskach Górnych. Przekraczałam mury tej szkoły z ogromnym strachem razem z innymi uczniami – tymi poznanymi już wcześniej i tymi zupełnie nowymi, przy naszej nowo poznanej wychowawczyni – pani Małgorzacie Gawlik, która towarzyszyła nam przez 3 pierwsze lata szkoły podstawowej jak nasza druga matka. Życzliwa, uśmiechnięta, gotowa do pomocy. Można było porozmawiać z nią w każdej chwili, nie tylko na tematy związane ze szkołą. Nie raz była naszym doradcą, zawsze znalazła dla nas czas, by nas wysłuchać – o tym co nas cieszy, bawi, ale też o tym co nas smuci i niepokoi.
Lata 1988-1996, które wspominam, to był czas beztroskich lat, czas młodzieńczych szaleństw, pierwszych uniesień, miłości… To tutaj, w murach tej szkoły, zawierałam pierwsze przyjaźnie, które utrzymuję do dzisiaj.
Kiedy ktoś pyta mnie o wspomnienia związane z nauczycielami, zawsze przypominam sobie takich nauczycieli jak:
– pani Zofia Płocha – moja wychowawczyni w klasie IV. Osoba o bardzo wysokiej kulturze osobistej, wymagająca, ale jakże sprawiedliwa. Na lekcję biologii trzeba było być zawsze przygotowanym… I jej słynne powiedzenie: „Jezus Maria, dzieci, Wy nic nie umiecie…”. Pani Płocha prowadziła także przyszkolny ogródek, do którego nas zabierała w ramach lekcji biologii. Był dla nas „wybawieniem” przed odpytywaniem, czy trudnym sprawdzianem. Wykopki, plewienie czy sadzenie nie było nam straszne.
– pani Ewa Danielczyk – moja wychowawczyni w klasach V-VIII. Był to najwspanialszy okres pobytu i nauki w szkole. Z takim wychowawcą można iść na koniec świata i jeszcze dalej… Z pewnością nie raz musiała wysłuchać nieprzyjemnych komentarzy na temat naszej klasy, ale zawsze nas wybroniła. Wierzyła w nas mimo wszystko, a klasa ją uwielbiała.
– pani Irena Herbska – nauczycielka chemii. Podczas każdej lekcji „dokręcała nam śruby”, za każdym razem powtarzała, że systematyczność to podstawa. Na każdą lekcję chodziliśmy przygotowani. Surowa, ale serdeczna i pomocna, wstawiła się nawet za nami, gdy całą klasą uciekliśmy w Dzień Wagarowicza z lekcji. Jako zadośćuczynienie mieliśmy za zadanie pomalować meble w sali chemicznej – wszyscy stawili się punktualnie i wykonaliśmy kawał dobrej roboty. No i oczywiście już nigdy więcej nie uciekliśmy z lekcji.
– pani Iwona Słomiany – będąc uczniami klasy IV uczyła nas geografii. Dzisiaj mam przyjemność z nią współpracować. Bardzo wymagająca, ale jakże serdeczna nauczycielka. Wiadomo – lepiej jej nie podpaść, ale tak naprawdę nikomu krzywdy nie da zrobić. Ale jednego jej nie zapomnę i wypominam jej to do dziś dnia – przez to, że na geografię trzeba było być zawsze, ale to zawsze przygotowanym (lekcja odbywała się w poniedziałek o godz. 8.00), nigdy w spokoju nie mogłam obejrzeć „Gumisi” w porze wieczorynki, bo co niedzielę trzeba było powtarzać materiał z geografii, ponieważ pani Słomiany zawsze, powtarzam zawsze nas odpytywała.
– pani Iwona Brzyszczan – nauczycielka historii. Od pierwszej lekcji nasza klasa nawiązała z nią bardzo dobry kontakt. Nie była naszą wychowawczynią, ale była osobą, z którą mogliśmy porozmawiać na każdy temat, pożartować, no ale nie mogliśmy zapominać o nauce. No i te jej bransoletki, które świetnie wyglądały i brzęczały, gdy zapisywała temat na tablicy.
– pani Grażyna Mendecka – wówczas uczyła nas ZPT. Była wtedy zastępcą dyrektora szkoły. Czuliśmy do niej wielki respekt. W końcu jako zastępca dyrektora mogła wszystko (tak nam się przynajmniej wydawało). Po kilkunastu latach, kiedy mnie zatrudniała do pracy, miałam wrażenie, jakby czas zatrzymał się w miejscu… a ja stoję wywołana do odpowiedzi i stojąc przy biurku czekałam na to, co się wydarzy…
Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś będę jeszcze uczestniczyła w życiu tej szkoły, tym razem z zupełnie w innej roli. Po latach wróciłam do szkoły jako nauczyciel. Pamiętam wrzesień 2007 roku i pierwszą konferencję, gdy zasiadłam do ławki czułam się jak uczennica tej szkoły… Większość znanych mi nauczycieli siedzi obok mnie, ale tym razem nie wywołają mnie do odpowiedzi, od teraz stoimy po tej samej stronie, jesteśmy zespołem i tak już od 8 lat.
Bardzo miło wspominam moją szkołę podstawową, do której uczęszczałam przez 8 lat. Panowała w niej miła i serdeczna atmosfera, uczyli w niej nauczyciele, których do dzisiaj wspominam z uśmiechem na twarzy. Wspominam koleżanki i kolegów, na których w większości można było liczyć w każdej sytuacji, byli bardzo fajni – mieliśmy mnóstwo pomysłów i byliśmy bardzo twórczy.
Monika Gracka
Marcin Rudy – absolwent szkoły
Mój alfabet łaziskiej tysiąclatki przy ulicy Ogrodowej. Lata 1979 – 1987
medal „Łaziskie Liście 2012” i nagrody rzeczoweJako uczeń, a następnie nauczyciel (kolejno: praktykant, stażysta, kontraktowy, mianowany, a w końcu dyplomowany) byłem związany z kilkunastoma szkołami, w różnych miastach. Jednak zdecydowanie największy sentyment żywię do prawie już 50-letniej „tysiąclatki” przy ul. Ogrodowej w Łaziskach Górnych, niegdyś Szkoły Podstawowej nr 3 im. Stefana Żeromskiego, obecnie mieszczącej w swych murach Gimnazjum nr 1 im. Mikołaja Kopernika. Wspominając lata spędzone w tym budynku, pozwoliłem sobie ułożyć mój prywatny, subiektywny alfabet.
Po raz pierwszy z tą szkołą zetknąłem się jako najwyżej trzylatek, kiedy to mój starszy o 7 lat brat Jacek zabrał mnie na organizowaną przez jego klasę zabawę karnawałową. Pomimo upływu wielu lat pamiętam ją do dziś. Po raz kolejny szkoła zapadła mi w pamięć latem 1979 roku. Wtedy to w budynku szkoły urządzono kilkudniowe wesele mojej kuzynki Heleny Machy (po mężu Henne) i wówczas mogłem poznać niemal każdy kąt budynku, do którego trafiłem kilka tygodni później, już jako uczeń.
Jakie były te spędzone w szkole lata? Jakie fragmenty szkolnej rzeczywistości utkwiły mi najbardziej w pamięci? Kto chce, niech przeczyta. A więc po kolei:…
A jak Akademia. W latach PRL-u często organizowano szkolne akademie „ku czci”. Okazje zdarzały się często. Był to np. Dzień Ludowego Wojska Polskiego, Dzień Górnika, rocznica Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej, rocznica wyzwolenia Warszawy (sic!). Najbardziej zapamiętałem jednak akademie z okazji rozpoczęcia i zakończenia roku szkolnego. Zawsze przy tej okazji wisiał na sali gimnastycznej styropianowy napis „Szkoło Ukochana”. W zależności od okoliczności dodawano do niego słowo „witaj” lub „żegnaj”. Nie potrzeba chyba dodawać, że słowo „żegnaj” było przyjmowane przez nas – uczniów znacznie bardziej entuzjastycznie niż „witaj”…
A jak Ancia. Tak nazywaliśmy nieżyjącą już Annę Kopiec, nauczycielkę historii i wiedzy o społeczeństwie. To pod jej kierunkiem zająłem III miejsce w Łaziskach w Olimpiadzie Historycznej i II miejsce w konkursie „Popatrzmy w przyszłość”. Zająłem też II miejsce w drużynowym konkursie wiedzy o Łaziskach, wspólnie z młodszymi o rok kolegami, Dariuszem Fusem i Jackiem Spernolem. Ancia znana była z tego, że nosiła liczne pierścionki i bransoletki, które bardzo głośno dzwoniły, gdy pisała na tablicy. Ten charakterystyczny hałas był jej znakiem rozpoznawczym. Często opowiadała uczniom dowcipy związane z Łaziskami. Mówiła, że nasze miasto jest największe na świecie, gdyż rozpościera się od Ameryki do Pekinu. Żartowała też, że tylko jedna osoba przeżyła komorę gazową w Auschwitz. Gdy esesmani zapytali, jakim cudem przeżyła, osoba ta odpowiedziała, że pochodzi z Łazisk, co było nawiązaniem do zanieczyszczonego powietrza tej okolicy.
B jak boisko. Szkolne asfaltowe boisko znajdowało się w tym samym miejscu, co dzisiaj. Graliśmy na nim mecze w czasie wuefu, ale również przed lekcjami, po lekcjach oraz w czasie długich przerw. Obok boiska znajdowała się m.in. piaskownica do skoku w dal oraz zdezelowany metalowy wieszak na ubrania. Dwóch moich kolegów w drugiej klasie wspięło się na ten wieszak i jeden z nich rozdarł sobie spodnie na haku. Nie mógł w takim stanie wrócić do domu. Dlatego inny kolega, który mieszkał najbliżej szkoły pobiegł do domu, aby pożycz delikwentowi spodnie.
B jak Brzęk. Edmund Brzęk był naszym nauczycielem zajęć praktyczno – technicznych i przysposobienia obronnego. Jego pracownia znajdowała się w podziemiach szkoły, które wszyscy nazywali katakumbami. Przed każdą lekcją Pan Brzęk stawał przed salą i łapał się za ucho nadsłuchując czy uczniowie wchodzący do katakumb są cicho. Charakterystyczne dla niego, przy wielu rozmowach z uczniami było pytanie o tzw, „zasługi”.
„Zasługi” były to przedmioty, które ktoś przyniósł do jego pracowni albo w jakiś inny sposób przysłużył się nauczycielowi. Pan Brzęk był również znany z tego, że wszelkiego rodzaju nieprzygotowania uczniów, braki wiedzy bądź „zasługi” zapisywał figurami geometrycznymi w dzienniku lekcyjnym. Stąd jego pytanie do mnie: „Rudy, ty masz u mnie w dzienniku dwa kółka, dwa kwadraty i tylko jeden trójkąt! Co ty sobie myślisz?!”
Większość osób kojarzy jego osobę z tzw. „telekinem”, czyli – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – salą audiowizualną, mieszczącą się we wspomnianych katakumbach. Tam oglądaliśmy różnego rodzaju filmy edukacyjne typu: „Jak powstaje zeszyt” lub „Warszawa nasza stolica”. Szczególnie zapamiętałem film dokumentalny o gen. Jerzym Ziętku, w którym wystąpiła orkiestra kopalni „Bolesław Śmiały”. Sala, w której odbywały się projekcje była upstrzona wieloma plakatami filmowymi. Pamiętam niektóre z nich, jak np. „Generał śpi na stojąco” albo „Skradziona kolekcja”. Pamiętam też jak kiedyś w „telekinie” pojawiła się mysz i związaną z tym panikę wśród dziewczyn. Wszystkie te historie przypomniały mi się, gdy spotkałem Pana Brzęka kilka tygodni temu w autobusie.
C jak Czalon. Maria Czalon była nauczycielką nauczania początkowego, natomiast mnie uczyła w pierwszej klasie plastyki. Szczególnie w pamięci utkwiło mi jedno wydarzenie. Kiedyś podczas lekcji mieliśmy oglądać w telewizji program edukacyjny dla dzieci. Pani włączyła „Rubina”, który długo się rozgrzewał i poszła na zaplecze sali zaparzyć sobie kawę. Jak się okazało Pani pomyliła programy i oczom młodych widzów ukazał się film „dozwolony od 18 lat”. Ciężko skomentować minę nauczycielki i reakcję uczniów, gdy Pani wróciła z zaplecza…
C jak czyn społeczny. Jak we wszystkich placówkach w epoce realnego socjalizmu także w łaziskiej „trójce” młodzież udzielała się w czasie lekcji w tego typu zajęciach. Najczęściej sprzątaliśmy okolice szkoły albo pracowaliśmy w szkolnym ogródku działkowym. Najmocniej utkwiło mi w pamięci sprzątanie śmietniska w miejscu, gdzie dziś znajduje się stacja paliw „Shell”. Nadzorujący nas nauczyciel, Pan Brzęk ciągle znajdował jakieś śmieci, które postanowił wykorzystać do majsterkowania. Później chwalił się, że np. ze starej damskiej torebki zrobił sobie elegancki, skórzany krawat. Innym razem w czynie społecznym sadziliśmy drzewka w Łaziskach Dolnych. Nie wyszło nam to najlepiej, Po nas przyszedł leśniczy i musiał poprawiać to, co spartoliliśmy.
D jak Danielczyk. Pierwsza w mym życiu szkolna wychowawczyni to Teresa Danielczyk, osoba, która wprowadzała nas w edukacyjne podstawy. Jej sala na parterze była naszym drugim domem przez pierwsze trzy lata nauki. W zawsze sterylnie czystej i zadbanej sali najważniejszym miejscem był „komputer”, jak Pani nazywała na wyrost swoiste „centrum dowodzenia” klasą znajdujące się na biurku. Dla uczniów najważniejszym elementem tego urządzenia był zainstalowany w nim odbiornik radiowy. Byliśmy zmartwieni, kiedy w drugiej klasie nasza Pani zachorowała i opuściła nas na wiele miesięcy.
D jak Dom Działkowca. Budynek ten wznoszony przez lata przy sąsiednich ogródkach działkowych „Szarotka” przez długi czas był w stanie surowym. Dzisiaj w tym miejscu znajduje się pizzeria.
Do tego właśnie budynku w czasie długich przerw starsi uczniowie uciekali na papierosa. Drobiazgowe śledztwo ze strony Pani dyrektor Załogi doprowadziło do likwidacji tej swoistej meliny. Los sprawił, że dwa lata po skończeniu podstawówki w sali ukończonego już budynku Domu Działkowca zorganizowaliśmy spotkanie naszej dawnej klasy.
E jak emigracja. W tamtych latach często ludzie osiedlali się za granicą. Nie inaczej było w naszej klasie, która na początki lat 80. zmniejszyła się o dwie osoby. Anna Warchulska (jej mama uczyła w naszej szkole geografii) wyjechała do Kanady, zaś Kazik Buchcik osiadł w RFN.
F jak filatelistyka. Kolekcjonowanie znaczków pocztowych, szczególnie wśród chłopców w latach 80. było dla wielu w naszej szkole pasją numer 1. W czasie przerw często można było spotkać osoby przeglądające klasery filatelistyczne i wymieniające się znaczkami. Ponadto wielu uczniów należało do Polskiego Związku Filatelistów, a na półpiętrze znajdowała się na stałe gablota przedstawiająca nowości Poczty Polskiej. Chyba największa w tym zasługa nauczycielki plastyki, późniejszej dyrektorki szkoły, Gizeli Załogi.
F jak flippery. Chodzi o popularne w latach 80. zręcznościowe automaty do gry. Najbliższy salon gier znajdował się w cyrkowym wozie, zaparkowanym za sklepem „Jubilat”, w miejscu, gdzie dzisiaj znajduje się targowisko. Uczniowie, głównie chłopcy, chodzili tam przed lekcjami, po lekcjach oraz na wagary. Nierzadko „urywali się” do salonu w czasie długiej dwudziestominutowej przerwy. Bywanie „na flipperach” należało wtedy do dobrego tonu wśród młodzieży. Co ciekawe, jedną z osób prowadzących salon gier był funkcjonariusz łaziskiego komisariatu MO.
G jak Gałaszek. Małżeństwo Gałaszków zawodowo było związane z naszą szkołą przez wiele lat. Pan Gałaszek był konserwatorem, czyli szkolną „złotą rączką”, która potrafiła wszystko zreperować i uruchomić. Pani Gałaszkowa pełniła funkcję woźnej.
W czasie długich przerw sprzedawała pączki oraz tzw. „ciepłe lody”, które ze swej cukierni przywoził Pan Ulczok. Szkoła nie miała wówczas sklepiku i były to jedyne produkty spożywcze, które można było nabyć w szkole poza obiadami.
G jak Gawlik. Pani Małgorzata Gawlik zastępowała w klasie drugiej i trzeciej naszą wychowawczynię, Dała się poznać jako bardzo wyrozumiała i tolerancyjna osoba. Potrafiła się dogadać nawet z największymi rozrabiakami w klasie, no i wstawiała piątki za przyniesienie do szkoły różnych pomocy naukowych. A że w domu miałem mnóstwo widokówek…
G jak Gilner. Danuta Gilner, wtedy jeszcze pod panieńskim nazwiskiem Dolecka, była moją pierwszą nauczycielką geografii. Pierwszą i arazem najlepszą. Potrafiła w szarych latach 80. wzbudzić w nas zainteresowanie turystyką i krajoznawstwem. Jej lekcje z geografii Polski w czwartej klasie były dla mnie zdecydowanie najciekawsze ze wszystkich szkolnych zajęć.
H jak Herbska. Irena Herbska była chyba najbardziej wymagająca i najbardziej ostrą nauczycielką w całej szkole. Uczyła mnie początkowo matematyki, później również chemii. Jak przyznała niedawno w wywiadzie, wymagała ona od uczniów szkoły podstawowej wiedzy, która obowiązywała studentów. Kiedy nas uczyła sama była świeżo po studiach. Podobno z czasem złagodniała. Oprócz swej surowości była niezwykle sprawiedliwym nauczycielem.
I jak Irek. Ireneusz Rabe – jeden z moich najlepszych kumpli, a na pewno największy w klasie żartowniś. Swoją miną potrafił rozbroić niejednego nauczyciela. Przeniósł się do naszej szkoły z „jedynki” i chyba nigdy nie pożałował tej decyzji.
J jak Jasiu. Tak nazywaliśmy Jana Ratkę, wuefistę, obecnie wiceburmistrza Łazisk Górnych. Do naszej szkoły trafił prosto ze studiów, dlatego od razu stał się nauczycielem – kumplem. Przy nim nie czuło się wielkiego dystansu do belfra, jak to jest w przypadku starszych nauczycieli. Razem z nami grał w piłkę, udowadniając nieraz, że jest najlepszy na boisku. Dla wielu młodych pokoleń sportowców stał się idolem.
K jak Klara. Ciocia Klara Macha, siostra mojej mamy. Była w szkole sekretarką dyrektora. Miała dostęp do dzienników lekcyjnych i na bieżąco mogła informować rodzinę o moich ocenach i zachowaniu. Nie zawsze było się czym pochwalić. Po prostu permanentna inwigilacja.
K jak Komenda. Maria Komendowa była moim pierwszym nauczycielem historii. Potrafiła pięknie opowiadać, zwłaszcza o historii Polski, a nieraz zdarzyło się jej nawet na lekcji zaśpiewać jakąś patriotyczną pieśń. Jeśli coś na lekcji robiła, czyniła to z wielką pasją. Kto wie, może właśnie dzięki jej lekcjom dzisiaj jestem historykiem?
L jak lodziarnia. Lody „U Jędrusia”. Taki napis widniał na szybie wystawowej lodziarni powstałej przy ulicy Dworcowej w połowie lat 80. Dzisiaj naprzeciwko „Tesco” jest w tym miejscu sklep medyczny. Do „Jędrusia” uczniowie uczęszczali w czasie długich przerw, pomimo zakazu opuszczania szkoły. Początkowo lody sprzedawane tam, zwłaszcza śmietankowe, nie były zbyt smaczne. Jednak było to jedyne takie miejsce w okolicy. Lodziarnia „U Jędrusia” to również ulubione miejsce dla wagarowiczów. Innym takim miejscem była smażalnia „Smak”, położona też przy ulicy Dworcowej, za obecnym sklepem „Minus”. Częściej przy gofrach, czy frytkach można było tam spotkać uczniów pobliskiej „jedynki”.
Ł jak Łaziskie Barwy Młodości. Była to wielka impreza sportowa wszystkich łaziskich szkół organizowana na stadionie „Polonii” i basenie „Żabka”. Tego, zazwyczaj czerwcowego, dnia nie było lekcji i wszyscy uczniowie uczestniczyli w uroczystości. Zazwyczaj o prymat w mieście w czasie ŁBM walczyły nasza „trójka” i „czwórka” z Łazisk Średnich. Najbardziej pamiętna była impreza była wtedy, gdy zawody relacjonowane szczegółowo były przez TVP i pokazane w programie „Sportowy sposób na zdrowie”, nadawanym w telewizyjnej jedynce.
M jak Mazurkiewicz. Teresa Mazurkiewicz uczyła nas muzyki. Jej największym konikiem była chyba gra na flecie. W każdym razie każdy z uczniów posiadać musiał ten instrument, o który wcale nie było łatwo. Jedyny sklep muzyczny w regionie znajdował się w Katowicach przy ulicy Warszawskiej, a flety oferowano tam rzadko. Prawie wszyscy mieli flety plastikowe, jeśli ktoś miał drewniany, zaliczał się do elity. Do dzisiaj dzięki Pani Mazurkiewicz, potrafię zagrać na flecie jakiś francuski utwór, którego tytułu już nie pamiętam.
M jak Mendecka. Grażyna Mendecka uczyła nas techniki. Najbardziej zapamiętałem na jej lekcjach „babskie” tematy. Robiliśmy kanapki, sałatki, surówki, itp. Na lekcjach dyktowała nam różne przepisy kulinarne. Zorganizowała nam najciekawszą wycieczkę w ciągu ośmiu lat nauki, do … Huty „Kościuszko” w Chorzowie.
N jak Nierząd. Pragnę uspokoić wszystkich czytelników na wstępie. Chodzi o nieżyjącego już Norberta Nierząda, długoletniego dyrektora szkoły i nauczyciela historii oraz wiedzy o społeczeństwie. Był znany z tego, że utrzymywał żelazną dyscyplinę wśród uczniów, chociaż rzadko odpytywał na ocenę. Również rzadko wystawiał stopnie niedostateczne. Przez całą lekcję potrafił ciekawie opowiadać, nawet jeśli to były tematy typu „Rola PRON w Polsce Ludowej”. Bardzo często na lekcjach odwoływał się do swego dzieciństwa i młodości. Stąd wiem, że przepracował kilka dniówek na dole w kopalni „Dębieńsko” oraz, że był świadkiem samobójstwa junaka organizacji Służba Polsce. Pan Nierząd często swe wystąpienia zaczynał od słów: „Kiedy byłem małym brzdącem…”, albo „Kiedy byłem młody…”. Byłem z nim na „zielonej szkole” w Trzebieży w czasie trwania mundialu w Meksyku w 1986 roku. Pamiętam, jak zachęcał nas do kibicowania przed telewizorami, gdy grała reprezentacja Polski. Nigdy wcześniej nie podejrzewałem go o jakieś sportowe zainteresowania. Mieszkał on w Domu Nauczyciela, który położony był tuż przy szkole. Przez część uczniów nazywany był „Zandalem” ze względu na swe umiłowanie do noszenia sandałów.
O jak ogródek. Niegdyś przy szkole znajdował się ogródek działkowy, z którego plonów korzystali nauczyciele. Dzisiaj w tym miejscu przebiega droga prowadząca do hali sportowej MOSIR-u. Bardzo często przy pieleniu, grabieniu czy podlewaniu ogródka zatrudniano uczniów. Zwłaszcza, gdy w planie była biologia. Kiedyś przy pracy w ogródku jedna z koleżanek zemdlała i trzeba było ją zaprowadzić do higienistki, Pani Ireny Depty. Jak się później okazało koleżanka zareagowała w ten sposób na widok … dżdżownicy.
O jak olimpiada. Chodzi oczywiście o konkursy przedmiotowe. W roku szkolnym 1986/1987 zająłem trzecie miejsce w olimpiadzie historycznej na szczeblu miejskim. Przede mną uplasowali się inni uczniowie mojej szkoły: Dariusz Newski, dziś ceniony lekarz, praktykujący w województwie wielkopolskim oraz Zbigniew Gołasz, dziś znany historyk, pracownik muzeum w Zabrzu.
P jak Płocha. Zofia Płocha to nauczycielka biologii, która posiadała chyba najładniejszą pracownię w całej szkole. W sali pełnej kwiatów, akwariów, przeróżnych modeli, szkieletów, preparatów itd. aż chciało się uczyć. Pani Płocha nie pozwalała przesiadać się uczniom do dowolnych ławek. Pilnowała, aby każdy uczeń przez całą szkolną karierę w jej sali siedział na tym samym miejscu. Dzięki temu pamiętała po wielu latach ucznia, kojarząc go z miejscem, które zajmował. Nauczycielka ta zawsze imponowała idealnie wykrochmalonym kołnierzykiem u bluzki.
R jak Rokicka. Moja wychowawczyni od klasy 4 do 8 to Bożena Rokicka, nauczycielka języka polskiego. Byliśmy jej pierwszą klasą w życiu i, jak przyznała kiedyś po latach, niewykluczone, że najlepszą. Potrafiła bardzo ciekawie prowadzić nie tylko lekcje polskiego, lecz także godziny wychowawcze. Szczególnie zapamiętałem lekcję „Moje hobby”, na którą uczniowie przynosili to, czym się interesowali lub co kolekcjonowali. Wówczas jedna z dziewczyn przyniosła swoje … kosmetyki. W czasie „zielonej szkoły” w Trzebieży Pani Rokicka pozwalała nam oglądać mecze mundialu do późnej nocy. Zresztą kibicowała wtedy razem z nami, zwłaszcza, gdy grali Polacy. Zajmowała się również harcerstwem w szkole, dlatego w pewnym momencie ? naszej klasy należała do ZHP. Wadą wychowawczyni była bliska znajomość z moją mamą, dzięki czemu rodzice na bieżąco monitorowali moje postępy w nauce, a zwłaszcza ich brak…
R jak Rupik. Znany trener piłki ręcznej był przez pewien czas moim wuefistą. Słynął z twardej ręki i surowości wobec uczniów. Potrafił jednak z największego łamagi zrobić solidnego zawodnika i za to go ceniono. Dla wielu uczniów był niekwestionowanym autorytetem. Wielu z nich żałowało, kiedy osiedlił się w RFN.
Szczególnie miłe było dla mnie spotkanie z Panem „Achimem” trzy lata temu, podczas otwarcia hali sportowej. Mogliśmy wówczas powspominać przez chwilę dawne lata. Dla mnie najbardziej pamiętne były zajęcia na basenie „Żabka”, wtedy to dzięki Panu Rupikowi nauczyłem się porządnie pływać.
S jak Synowiec. Urszula Synowiec była prawdopodobnie pierwszą anglistką, która pracowała w „trójce”. Dzięki niej większość uczniów po raz pierwszy bezpośrednio zetknęła się z tym językiem. Nasza szkoła była jedną z pierwszych w mieście, gdzie wprowadzono od września 1985 roku zajęcia z angielskiego. Pani Urszula była chyba najbardziej wyrozumiałą i pobłażliwą dla uczniów osobą, jaką poznałem w murach tej szkoły.
Ś jak świetlica. Miejsce prowadzone przez Stefanię Stycz, gdzie każdy uczeń mógł ciekawie spędzić czas przed lekcjami. Największą atrakcją świetlicy był stary gramofon, na którym przeważnie odtwarzano płyty z bajkami. Świetlica była jednocześnie stołówką, przed którą w czasie przerw obiadowych kłębił się w kolejce tłum uczniów.
T jak Tyrna. Pierwszą moją nauczycielką zajęć praktyczno – technicznych była Anna Tyrna. Dzięki niej potrafię przyszyć guzik, zrobić poduszkę na igły, breloczek do kluczy oraz zakładkę do książki. Najciekawsze były jednak lekcje, na których budowaliśmy z klocków lego, które były własnością szkoły. Było to w czasach, kiedy w Polsce mało kto o nich słyszał, a kupić je można było jedynie w „Peweksach”.
U jak umuzykalnienie. Szkoła co miesiąc organizowała koncerty umuzykalniające dla starszych uczniów. Odbywały się one w Zakładowym Domu Kultury KWK „Bolesław Śmiały”, występowała orkiestra Filharmonii Górniczej z Zabrza, a na miejsce dowoził nas autobus :Jelcz” (tzw. ogórek) podstawiany przez Elektrownię „Łaziska”. Uczniowie byli zazwyczaj przeszczęśliwi na wieść, że będzie „umuzykalnienie”. Nie dlatego, że tak kochali muzykę klasyczną. Po prostu przepadały wtedy lekcje, a wraz z nimi kartkówki, sprawdziany, itp. Podczas wyjazdów umuzykalniających utkwiła mi w pamięci jedna ciekawa scena. Kiedyś koncert odbył się dzień po tradycyjnej górniczej karczmie piwnej. Podczas oczekiwania w pobliżu domu kultury na autobus powrotny, na skraju Lasku Kamienieckiego zauważyliśmy „wczorajszego” uczestnika barbórki, który swą górniczą szpadą zmagał się z okolicznymi krzewami siarczyście przeklinając. Po prostu niezapomniany widok.
W jak wykopki. Coroczna akcja pomocy rolnikom przy zbiorze ziemniaków nie ominęła naszej klasy. Zgodnie ze słowami piosenki kabaretu Tey nauczyciel zostawał brygadzistą i nadzorował uczniów. Jesienią 1985 roku pracowaliśmy na polu rolnika nazwiskiem Pacha, który gospodarował niedaleko szkoły. Zupełnie przypadkiem był bratem pewnej ważnej osoby w szkole… Dzięki temu doświadczeniu mogliśmy poznać codzienny trud rolnika.
Z jak Załoga. Gizela Załoga to dyrektorka szkoły od połowy lat 80. Uczyła z wielką pasją plastyki, a uczniów zarażała pasją kolekcjonowania znaczków, która pozostała mi do dziś.
Potrafiła pięknie opowiadać o rzeźbach i obrazach, nawet wtedy, kiedy przed nami znajdowała się marnej jakości reprodukcja w PRL-owskim podręczniku.
Z jak Ziła. Tak nazywaliśmy nauczycielkę języka rosyjskiego Genowefę Starczewską, która nosiła najbardziej oryginalny pseudonim w całek szkole. Zawdzięczała go radzieckiej ciężarówce marki „Ził”. Już sam przydomek budził grozę, kiedy jednak Pani zaczęła uczyć nas rosyjskiego, obawy zniknęły. Okazała się bardzo tolerancyjną i przyjazną nauczycielką, z którą można było porozmawiać na każdy temat.
Ż jak Żerańska. Nauczycielka fizyki Lidia Żerańska potrafiła nawet najgorszych i najsłabszych uczniów zainteresować swym przedmiotem, choćby poprzez pokazy ciekawych doświadczeń. Prowadziła kółko fizyczne, na które uczęszczałem, pomimo iż nigdy nie wiązałem przyszłości z tym przedmiotem. Pani Żerańska miała specyficzne poczucie humoru oraz dystans do własnej osoby. Jak sama przyznała po latach na łamach „Gazety Łaziskiej” faworyzowała chłopców, których częściej niż dziewczyny podejrzewała o umysł ścisły.
Marcin Rudy